ks. Jan Buras z Wołynia w Muzeum

Dziś 21 lutego 2017 r. odwiedził Muzeum ks. Jan Buras misjonarz z Wołynia.

IMG_20170221_085854

Rozmowa z ks. Janem Burasem, założycielem Centrum Integracji Zamłynia na Wołyniu.

Z przejścia granicznego w Dorohusku do wsi Zamłynie w obwodzie wołyńskim jest tylko 25 km. Serwis Google Maps obiecuje, że dojazd zajmie godzinę, ale amerykańska wyszukiwarka nie bierze pod uwagę stanu ukraińskich dróg. W jednym Google miał rację – żadnych korków po drodze. Czasem mija nas wóz konny, ciągnik samoróbka, audi 80 na chełmskich blachach, którym przemieszcza się miejscowa młodzież.

Cel naszej podróży – wieś Zamłynie – w czasie II Rzeczypospolitej należała do gminy wiejskiej Bereżce w województwie wołyńskim. Jak podaje Wikipedia, w 1921 roku miejscowość liczyła 366 mieszkańców i 62 budynki mieszkalne. 183 osoby deklarowały narodowość polską, 161 – rusińską, a 22 – żydowską. 30 sierpnia 1943 r. wieś została zaatakowana przez oddziały UPA.

Polski ksiądz zajmuje największy budynek we wsi. Jedyny, w którym trwa gruntowny remont.

• Ładnie się tutaj ksiądz urządził…
– To jeszcze nawet nie jest półmetek prac. Na razie próbujemy dokończyć renowację pierwszego budynku. Mam nadzieję, że do wakacji uda nam się skończyć. Będą wtedy miejsca noclegowe dla 60 osób.

• Co tu wcześniej było?
– W 1953, w roku śmierci Stalina, w miejscu gdzie przed wojną stał dom polskiej rodziny Stasiuków, NKWD zbudowało jednostkę Straży Granicznej. W jednym budynku mieszkali żołnierze, a w drugim oficerowie. Potem do 1998 r. było tu sanatorium. Potem wszystko zaczęło się rozsypywać. Od 2002 r. ośrodek jest własnością Caritasu diecezji łuckiej. Ja tutaj przyszedłem w lipcu 2008 r.

• I buduje ksiądz nie kościół, a Międzynarodowe Centrum Integracji.
– To będzie miejsce spotkań ludzi różnych kultur, różnych tradycji religijnych, różnych narodów. Dobrze się składa, bo jesteśmy na pograniczu. Do granicy z Polską na Bugu jest tylko 4 km. Ośrodek działa od 6 lat. Pierwsza grupa, która tu przyjechała to wolontariusze z Lublina. Spaliśmy wtedy na styropianie. Od 4 lat w każde wakacje mamy tutaj letnie szkoły języka polskiego i plenery pisania ikon.

• Jak ksiądz tutaj trafił?
– Na Ukrainę przyjechałem w 1990 r. Miałem być tu rok, zostałem dziewięć lat. W 99 r. wróciłem do mojej przemyskiej Archidiecezji, gdzie zostałem mianowany proboszczem Katedry i kanclerzem łuckiej kurii. Obiecałem ówczesnemu ks. bp. Ordynariuszowi, że zostanę tam pięć lat. Słowa dotrzymałem. Równo po 5 latach złożyłem rezygnację i przyjechałem do Zamłynia. Czuję się tu potrzebny. Tu jest wyzwanie, fantastyczne wyzwanie.
• To dwa duże budynki. Skąd pieniądze na remont?
– Dwa razy startowaliśmy w polsko-ukraińsko-białoruskim projekcie i dwa razy zabrakło nam dokładnie dwóch punktów. Pieniędzy więc szukam sam. Na początku dużo pomogła mi moja rodzina, a konkretnie mój wujek, który jest majętnym człowiekiem. Nigdy o nic go nie prosiłem, wręcz zarzekałem się, że nie chcę żadnych pieniędzy. Ale on nie słuchał. – Nie przejmuj się, ja wielu pomagam – mówił. Wujek wspólnie z przyjaciółmi stworzyli holding, sieć hurtowni z polskim kapitałem. Osiem lat temu sprzedał swoje udziały i dziś działa charytatywnie.
Mam taką zasadę, że nigdy nie proszę. A ludzie i tak pomagają. Konsul Generalny z Łucka, pani Beata Brzywczy, pomogła mi napisać projekt na dach i materiały do prac remontowych. Dzięki pomocy stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie mieliśmy na docieplenie i elewację budynku. A płytki i wyposażenie łazienek dostaliśmy z Cersanitu.

• Skąd polski producent ceramiki wiedział o potrzebach polskiego księdza na wołyńskiej wsi?
– Na spotkaniu w Kijowie moja parafianka wspomniała o mnie współwłaścicielowi Cersanitu. Powiedział, że pomoże i za chwilę do Zamłynia przyjechał tir. Biskup mnie nawet dopytywał: jak tyś to zrobił, my tyle razy prosiliśmy i nigdy nic nie dostaliśmy?
A telewizory dostałem z hotelu w Legnicy, busa zresztą też. – Wymieniamy sprzęt – mówią mi – niech sobie ksiądz zabierze.

• Co na to mieszkańcy wsi?
– Cieszą się. Gdyby nie to, że coś tu robimy, to budynki w Zamłyniu byłyby już rozebrane. Dzięki temu, że coś tu robimy, to przyjeżdżają ludzie. A to sprawia, że pojawiają się też inwestorzy. Np. przedsiębiorca z Kijowa kupił dawny kołchoz, będzie kozia ferma sera.
Lokalna ukraińska prasa pisała bardzo życzliwie o tym ośrodku. Na całym Wołyniu zrobili taki ranking „Bohaterowie naszego czasu”. Byłem zaskoczony. Jak to ja? Polak?

• Odprawia ksiądz msze?
– Każdego dnia.

• Ktoś przychodzi?
– Nie. Tylko dzieci z letniej szkoły, albo ci, którzy są na plenerach. Ale nikogo nie zmuszam. W zdecydowanej większości moi goście to prawosławni. Na jednym turnusie śpiew liturgiczny prowadziła protestantka, która uczy śpiewu w szkole. Tak w praktyce wygląda realizacja tego zamysłu. Tu się mogą spotkać wszyscy: prawosławni, katolicy, protestanci.

• Z czego ksiądz żyje?
– Nie brakuje mi nigdy. Sam jestem zaskoczony. Nigdy nie jeździłem po parafiach, nie ogłaszałem żadnych zbiórek. Ani razu tego nie robiłem. Owszem, było tak, że miałem już ostatni grosz, ale za chwilę pieniądze przychodziły. Na przykład przyjechał mój przyjaciel z Kijowa, podarował mi te wszystkie kaloryfery i jeszcze 2 tys. euro. Mówię mu: Nie wygłupiaj się. To za dużo. A on mi na to: Ja mam biznes, ksiądz ma wydatki. I dyskusja się skończyła.
Z hotelu dostałem też zasłony i firanki na cały ośrodek. Piękne, prawda? To nie dla siebie. To dla dzieciaków, żeby miały warunki jak przyjeżdżają.

• Widziałam na korytarzu pudła z książkami.
– A to ze szkoły z Lublina. Nawet nie wiem której, po prostu przywieźli mi tutaj przez konsula. Chcemy tu zrobić bibliotekę. Taki rekreacyjny pokój, gdzie można przyjść, usiąść, wypić kawę, posiedzieć.

• Kto będzie mógł przyjść?
– Każdy, kto tu będzie. Ludzie z wioski też korzystają z ośrodka. Zrobiliśmy dzieciakom boisko, huśtawki. Dwa lata temu po raz pierwszy w historii Zamłynia zorganizowaliśmy Dzień Wioski.
Wieś się starzeje, ale mamy też żołnierzy Straży Granicznej, którzy przyszli tutaj do pracy i zostali. Ożenili się. Ostatnio w kościele chrzciłem dziecko, po raz pierwszy odkąd tutaj jestem. Synka Saszy i Ani. We wsi katolikiem jestem tylko ja, Sasza i Ania, która przeszła na katolicyzm.

• Czuje się tutaj, że Ukraina jest w stanie wojny?
– Od czasu, kiedy wybuchła wojna czuje się stanowczo większą życzliwość wobec Polaków. Jesteśmy tymi z Europy, którzy najwięcej dla nich zrobili. Gdziekolwiek byłem, przedstawiciele władz ukraińskich zawsze dziękują społeczeństwu polskiemu za tę postawę.
Do nas docierają echa wojny. Niedawno w Lubomlu był pogrzeb chłopca. Był ranny, wyszedł ze szpitala i snajper go zastrzelił. W Rybaczach przez jakiś czas kobiety blokowały przejście graniczne. W Kostiuchnówce jest ośrodek prowadzony przez harcerzy. W tym roku miało być 11 grup, ale ani jedna nie przyjechała.

• Odśnieżają tu czasem?
– Czasami odśnieżają. Kiedyś dwa tygodnie byłem zasypany. Samochód zostawiłem w Lubomlu i przebiłem się traktorem. Miałem mieć wtedy rekolekcje w Rzeszowie. Dzwoni kolega „Ja cię proszę, idź pieszo. Jak na wakacje przyjadę, to tą samą trasę przejdę pieszo”. Dotarłem na te rekolekcje, ale z 24-godzinnym opóźnieniem. W końcu się traktorem przebiłem.
Musimy już kończyć. O godz. 20 muszę nakarmić moich pracowników.

• Wróci kiedyś ksiądz do Polski?
– Czy wrócę do kraju? Nie wiem jak Pan Bóg pokieruje moim życiem. Mam jeszcze wiele do zrobienia, a nie zostawia się dzieła w trakcie tworzenia. Czuję się tu dobrze wśród tych ludzi, mimo całej przeszłości, która ciąży nad nami. Myślę, że dzięki takim działaniom coś się w naszych wzajemnych relacjach zmienia na lepsze.

Za stroną Dziennik Wschodni
http://www.dziennikwschodni.pl/…/polski-ksiadz-na-wolynskie…

 

Więcej na FB Muzeum

IMG_20170221_085529