Laureatka Statuetki SERCE BEZ GRANIC .
„Wiesz synu, bardzo mi żal, ale to ci się nie uchowa” – usłyszał od matki Teofil o swojej dopiero co urodzonej córeczce. Uchowało się. Wanda Błeńska przeżyła 103 lata.
Był 17 czerwca 1958 r. Tego dnia Wanda Błeńska zapisała w pamiętniku: „Dziś jakoś rano odkryłam pod prawym kolanem drętwe miejsce, leciutko zaróżowione – do wieczora nie ustąpiło. Czyżby?”. Od siedmiu lat leczyła trędowatych w Bulubie w Ugandzie. „Co chwilę patrzę na to i macam. Poczekam do poniedziałku – może przejdzie?”. Przeszło. Opiekowała się chorymi przez kolejnych przeszło 30 lat.Lekarką chciała być od dziecka. I to lekarką na misjach.
Wanda Błeńska. Na nic innego nie pójdzie
Urodziła się w 1911 r. w Poznaniu, ale w wieku kilku lat przeprowadziła się z rodziną do Torunia, gdzie zdała maturę. A potem postanowiła zrealizować swoje dziecięce marzenie. „Czy pan się nie boi tak młodej córki puszczać samej na medycynę?” – usłyszał Teofil, gdy przyjechał zgłosić córkę na Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego (Wanda nie miała jeszcze wtedy skończonych 17 lat). „Tatuś pokręcił głową i odpowiedział: «Ona powiedziała, że na nic innego nie pójdzie…». Na to dziekan ucichł. No i mnie przyjęli” – wspominała dr Błeńska.
Na pierwszym roku było 300 osób, z czego tylko 15 kobiet. „Z tych piętnastu pięć było zamężnych, pięć zaręczonych, a pięć było takich dzikich jak ja; że tak powiem «luzem chodzących»”. Panną została do końca życia. „Nie zakochałam się tak, żeby wyjść za mąż”. Na studiach zaangażowała się w działalność Koła Misyjnego. Dziś Akademickie Koło Misjologiczne nosi jej imię i każdego roku wysyła młodych ludzi na doświadczenia misyjne. Ona sama jednak wyjechać nie mogła – w tamtych czasach świeckich kobiet na misje nie wysyłano.
W. Błeńska: wszędzie są dobrzy ludzie
Po studiach medycznych wróciła do Torunia, gdzie pracowała w Państwowym Zakładzie Higieny. Wtedy przyszła wojna. Działała w „Gryfie Pomorskim”, będąc komendantką drużyny żeńskiej. Pewnego dnia Niemcy złapali łączniczkę, rozszyfrowali gryps i w dniu swoich imienin, 23 czerwca 1944 r. Wanda trafiła do więzienia. Groził jej wyrok śmierci.Ostatecznie, po przeszło dwóch miesiącach została wykupiona za żywność.
Do niewoli w Niemczech trafił też brat Błeńskiej, Roman. Gdy dowiedziała się, że ciężko zachorował, pojechała się z nim spotkać. „Jak już byłam na miejscu, musiałam prosić komendanta czy dyrektora. (…). Patrzy na mnie i pyta: «Jak się tu pani dostała?». Jak się dostałam? – myślę sobie. – Nie wiem, Pan Bóg pomógł. Powiedziałam tylko, że dotarłam, bo wszędzie można spotkać dobrych ludzi…”. To było dla niej charakterystyczne – szukała dobra w innych. Jak ogień unikała mówienia źle o nich.
Gdy dociera do brata, pyta, czego potrzebuje. „Ja mam taką ochotę na jagody” – odpowiada. „Więc lecę do miasta. Naraz patrzę, idzie jakaś kobietka i niesie dopiero co zebrane jagody. Zaczepiam ją i pytam: «Czy nie miałaby pani sprzedać trochę, bo ja mam brata w niewoli, a on bardzo mnie prosił o jagody…». «Proszę bardzo» – odpowiada ta pani. «Ja mam syna w wojsku. Też w każdej chwili może znaleźć się w niewoli». Dała mi te jagody za darmo. Ta kobieta była Niemką. Wszędzie są dobrzy ludzie”.
Matka Trędowatych. Zawsze bez rękawiczek
Do brata do Niemiec Błeńska uda się ponownie w 1946 r., gdy będzie umierał. Wyjazd z Polski był wtedy niemożliwy. Dostała się jednak na statek płynący do Lubeki, ukryta w budce na węgiel. Po śmierci Romana nie mogła wrócić do Polski. Została w Niemczech, a po roku przeprowadziła się do Anglii i skończyła tam m.in. kurs medycyny tropikalnej. W 1950 r. otrzymała zaproszenie do pracy w Ugandzie od tamtejszego biskupa. Odtąd jej życie już na zawsze będzie związane z chorymi na trąd.
Trafiła do Buluby nad Jezioro Wiktorii do szpitala św. Franciszka prowadzonego przez Siostry Franciszkanki dla Misji w Afryce. Pracowała też w pobliskim ośrodku w Nyendze. Przez lata była jedynym lekarzem w okolicy, mając pod opieką tysiące trędowatych pacjentów. Badała ich bez rękawiczek, nie chcąc, aby czuli, że się ich brzydzi. Zakładała je tylko, gdy miała do czynienia z otwartą raną lub gdy operowała. Zależało jej, by przełamać strach przed trądem i wykluczenie, jakiego doznawali chorzy w społeczności. Nazwali ją Matką Trędowatych.
Niebieska papeteria
W Polsce przez lata mało kto o niej słyszy. Z czasem się to zmienia. Gdy na początku lat 90. Wanda Błeńska wraca do kraju, ma ponad 80 lat. Rozpoczyna wykłady w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, odwiedza szkoły i duszpasterstwa. Inspiruje. Anna Wojtacha, mając 14 lat dowiedziała się o misjonarce, gdy ta pracowała jeszcze w Bulubie. Pisze do niej list. „Dwa miesiące później otrzymałam odpowiedź na niebieskiej ugandyjskiej papeterii. Pani Doktor pisała o swojej pracy w wiosce trędowatych i o tym, jak ważne jest, żeby podążać za swoimi marzeniami”. Anna zostaje lekarzem i wyjeżdża na misje do Zambii, Boliwii i Angoli.
Dr Wanda Błeńska: „To jest ładna praca – być lekarzem na misjach. Bo nie tylko leczy się choroby, ale również duszę. Ilu wyleczyłam dobrym leczeniem, a ilu wybłagałam modlitwą, tego nie wiem…”. Teraz już wie. Odeszła trzy lata temu, 27 listopada, w wieku 103 lat.
*Archidiecezja Poznańska zbiera materiały dotyczące życia i świętości dr Wandy Błeńskiej, które mogą być przydatne w przyszłości, w przypadku ewentualnego procesu beatyfikacyjnego. Osoby, które chcą podzielić się wspomnieniami na jej temat proszę o kontakt: jarek.czyzewski@gmail.com lub listownie: Kuria Metropolitalna, ul. Ostrów Tumski 2, 61-109 Poznań, z dopiskiem WANDA BŁEŃSKA.
*Cytaty pochodzą z wywiadu-rzeki: „Wanda Błeńska. Spełnione życie”, Joanna Molewska, Marta Pawelec, Wydawnictwo Świętego Wojciecha, Poznań 2011
https://pl.aleteia.org/2017/11/27/wanda-blenska-polska-matka-tredowatych/