… żeby zawsze był moim „ordynariuszem personalnym” – wspomina prof. Eugeniusz Sakowicz

W niedzielę 21 czerwca 2020 r. wraz z rodziną odwiedził Muzeum im. Kardynała Adama Kozłowieckiego SJ w Hucie Komorowskiej na Podkarpaciu w gminie Majdan Królewski, prof. dr hab. Eugeniusz Sakowicz. W trakcie rozmowy, dowiedzieliśmy się, że Pan Profesor przez wiele lat utrzymywał korespondencję z Kardynałem Adamem Kozłowieckim SJ. Poproszony przez Katarzynę Cesarz, kustosza Muzeum, o kilka słów
wspomnień o kardynale powiedział:


Prof. Sakowicz Eugeniusz profesor nauk teologicznych, absolwent KUL-u, od 25 lat pracownik naukowo dydaktyczny w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, a następnie w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Dziękuję Bożej Opatrzności za to, że dziś mogłem tu, do tego niezwykłego miejsca, miejsca urodzenia Adama Kozłowieckiego – ojca kardynała Adama Kozłowieckiego SJ – przybyć wraz z żoną Heleną, córką Joanną i teściową Zofią. To wielki dar Boży i wielkie
przeżycie oraz wzruszenie dla nas, być w tym miejscu, w którym rozpoczął swoje życie Kardynał Adam Kozłowiecki SJ… Wielkim darem była dla mnie znajomość z arcybiskupem, a następnie kardynałem Adamem Kozłowieckim, która trwała blisko 25 lat. Była to znajomość korespondencyjna. (Raz w życiu – w 1997 r. spotkałem się z księdzem kardynałem osobiście, w Lublinie…). Rozpoczęła się ona w 1984 r., kiedy tuż po studiach podjąłem pracę jako Kierownik Biura i Wydawnictwa Towarzystwa Naukowego KUL. To był chyba jakiś „żart” Bożej Opatrzności – powierzenie tak trudnego i tak odpowiedzialnego stanowiska dwudziestopięciolatkowi, który tyle co ukończył studia…
W tym czasie na Boże Narodzenie 1984 r. do Wydawnictwa Towarzystw Naukowego przyszło wiele listów, wiele życzeń. Jeden list był niezwykły – dobrze pamiętam – napisany odręcznie, z życzeniami szczęśliwego przeżywania Świąt Bożego Narodzenia przez pracowników Wydawnictwa oraz Towarzystwa Naukowego KUL. To było czymś poruszającym, że adresat gdzieś „z głębi” Afryki pozdrawia Towarzystwo Naukowe
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Odpisałem księdzu kardynałowi, jeszcze wówczas arcybiskupowi na te życzenia z wdzięcznością. Przekazałem również świąteczne i noworoczne pozdrowienia. I tak rozpoczęła się korespondencja, na początku „służbowa” i
bardzo rychło prywatna, która prowadzona była przez wiele lat, aż do śmierci misjonarza. Ksiądz kardynał był bardzo bliski mojemu sercu. Z ogromną radością odbierałem pocztę, która przychodziła z Zambii. Każda koperta zaadresowana była ręcznie – pięknym charakterem pisma, takim „zamaszystym”, ale też „statecznym”… „W środku” było nie tylko pismo okólne, czyli pismo typu „newsletter”, wysyłane zapewne do wielu innych
adresatów, ale także zawsze kilka zadań dopisanych odręcznie. Były to słowa „gdzieś” z głębokości serca „nadawcy” wypływające.
W wielu sprawach zwracałem się do księdza, wtedy arcybiskupa Adama
Kozłowieckiego SJ. Pytałem, prosiłem o rady. Kiedy podjąłem w 1992 r. pracę w Państwowym Muzeum na Majdanku, byłym niemieckim obozie koncentracyjnym, organizowałem konferencje naukowe, na które zapraszałem chrześcijan, ale też wyznawców niechrześcijańskich religii. O tych wydarzeniach informowałem księdza kardynała. (Przepraszam, że mówię „kardynała”. Kreowany na kardynała został Adama Kozłowiecki – o
jak wiemy – kilka lat później.). Prosiłem o słowo refleksji związanej z tym miejscem. Przecież Majdanek był „tajemniczym Oświęcimiem”, „tajemniczym Auschwitz” na przedmieściach Lublina! Tak określano w literaturze pamiętnikarskiej, tę „przestrzeń” szczególnego dramatu człowieka, niewypowiedzianej „katastrofy antropologicznej”. Ksiądz
kardynał podzielił się swoją refleksją, pisał o „orgii nienawiści”, która panowała w obozach koncentracyjnych. Z drugiej strony zawsze żywił wiarę w człowieka, w moc Bożą panującą nad tym wszystkim, co jest losem człowieka. Wiedział, że zło nie jest końcem rzeczywistości,
że to jest pewien etap, tajemniczy etap, jakieś „misterium nieprawości”, która „próbuje” człowieka „w ogniu” „ucisku i strapienia”. – „Ucisk i strapienie” to tytuł pamiętnika byłego więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, wówczas młodego jezuity Adama Kozłowieckiego! Dzieło to jest perłą literatury pamiętnikarskiej z czasów II wojny światowej.
Ksiądz kardynał był próbowany „w ogniu” jako więzień. Niejednokrotnie podkreślał, że w Dachau i w innych miejscach uwięzienia, zrozumiał jak wielką wartością jest życie, jak cennym „obrazem Bożym” i Jego „podobieństwem” jest człowiek, każdy bez wyjątku. Zdarza się, że zapomina on o tym, czy przeczy temu swoim postępowaniem, nienawiścią, bądź
zadawaniem śmierci innym ludziom. Nigdy jednak nie zaprzeczy, iż stworzył Go Bóg i że za niego umarł na krzyżu Jezus Chrystus! Tak postrzegał drugiego człowieka Adam Kozłowiecki. W swoich listach wspominał „pobyt” w Auschwitz, w Dachau, jako „szkole”, którą
przeszedł. Poruszała mnie zawsze ogromna skromność tego człowieka. To rzecz niezwykła, Książę Kościoła – człowiek wielkiej pokory – prosił mnie niejednokrotnie o modlitwę w Jego intencji. Dzieliłem się z księdzem kardynałem wszelkimi radościami, przeżyciami mojej rodziny czy smutkami. Dzieci moje, kiedy były małe, chyba nawet nie chodziły jeszcze do szkoły, rysowały obrazki, by je wysyłać pocztą do księdza kardynała. Później dowiedzieliśmy się od naszej bliskiej znajomej Ireny Kadłubowskiej, która napisała książkę pt. „Od hrabiego
do misjonarza. Adam Kozłowiecki TJ. życie i dzieło” (Warszawa 2002) i która wcześniej była u kardynała na jego stacji misyjnej w Zambii, iż rysunki te były „zawieszone” w Jego celi, „przyczepione” do ściany nad stołem. Poruszające jest, że proste „dzieła sztuki” moich dzieci
przedstawiające cała rodzinę, słońce, dom, drzewa wisiały w pokoju kardynała jak w galerii. Ksiądz kardynał – tak zawsze podkreślam, kiedy żył i dziś też powtarzam – był moim „ordynariuszem personalnym”, „moim biskupem osobistym”. Odczuwałem niezwykle bliską z Nim duchową więź. Chciałbym, żeby i teraz (w perspektywie tajemnicy świętych
obcowania), żeby zawsze był moim „ordynariuszem personalnym” prowadzącym mnie niejako za rękę przez niełatwe ścieżki, czy nawet labirynty życia. Żywię ogromna wdzięczność dla księdza kardynała za Jego optymizm, poczucie humoru, za dystans do tego wszystkiego co się dzieje, nade wszystko za Jego głęboką, niewzruszoną wiarę w Boga. Przecież on był w „piekle”… Tak określano Auschwitz, Dachau. Jego życie nie było łatwe. Znaczone było, nie tylko w czasie wojny, ale i później też wielkim cierpieniem. Ale On wszystko to mężnie znosił, zwycięsko przetrwał. Myślę, że miejsca, w których był, myśli, które wzbudzał, doświadczenia, które były Jego udziałem, swoje wszystkie cierpienia ofiarował Bogu. W każdej chwili Bogu przekazywał jako wspaniałomyślny dar. To „wszystko (było) na większą chwałę Bożą!”, zgodnie z dewizą jezuitów. On był „towarzyszem Jezusa” w każdej okoliczności. A będąc „towarzyszem Jezusa”: w obozie koncentracyjnym, w świecie innej kultury – w Afryce, wśród ludzi o innej
mentalności niż ludzie z Jego ojczyzny, będąc blisko Jezusa, Jego Najświętszego Serca, nie sposób, żeby nie był blisko każdego człowieka.
Kardynał Adam Kozłowiecki „mając” szlachetne pochodzenie (w jego żyłach płynęła „błękitna krew”), pochodząc z bardzo bogatej rodziny, wyposażony w niezwykłą „delegację rodzinną, rodową”, był – powtórzę – człowiekiem niewyobrażalnie pokornym i skromnym. I każdy był dla niego bliski! Na pewno wypływało to z głębokiej wiary w Boga, z przeżywania
tajemnicy obecności Jezusa Chrystusa w każdym miejscu, czy to za drutami kolczastymi czy to w Watykanie, dokąd często „pielgrzymował”, czy to w buszu w Afryce.

Ze wzruszeniem czytałem w listach słowa kardynała Adama Kozłowieckiego, o Jego posłudze jako „tubylczy lekarz” w Afryce. Opatrywał rany swoich parafian. Podkreślał przy tym, iż nauczył się tej prostej sztuki leczenia w obozach koncentracyjnych. Z podziwem dla fantazji kardynała czytałem w jednych z listów skierowanych do mnie, jak grał któregoś dnia
z chłopcami Afrykanami w piłkę, którą sam wykonał. Uszył ją z jakichś gałganów, szmatek. Niezwykła piłka przez niezwykłego człowieka wykonana! Przykład Jego ufności, zaufania Bogu jest czymś niezwykle ważnym w dzisiejszym czasie wątpienia i zagubienia!
Od pewnego czasu, od wielu tygodni, codziennie w modlitwie kieruję do księdza kardynała Adama Kozłowieckiego SJ – jak akt strzelisty – słowa modlitwy: „Ojcze Adamie, ty znasz mnie blisko czterdzieści lat, proszę pamiętaj o mnie i mojej rodzinie. Ojcze Adamie bądź ze mną w <<ucisku i strapieniu>>, które są też moim udziałem”. To są słowa, którymi
rozpoczynam dzień każdy i którymi i każdy dzień kończę. Amen!
Dziękuję bardzo!

prof. Eugeniusz Sakowicz

kc

fot/ MW